Feterniak Feterniak
126
BLOG

Święto Kociewia z kontrowersją w tle

Feterniak Feterniak Kultura Obserwuj notkę 0


Ponieważ ostatnio, w ramach nadrabiania zaległości, pisałem o Kaszubach, to teraz wypada, dalej w ramach tegoż nadrabiania, pochylić się nad moim Kociewiem. A jest dobry powód, bo przy okazji tegorocznych obchodów Międzynarodowego Święta Kociewia, które przypadało 10 lutego mieliśmy do czynienia z ciekawą dyskusją ściśle związaną z moja ulubioną tematyką, czyli rzetelnością badań historycznych.


Równo dekadę temu środowisko związane z Lokalną Organizacja Turystyczną "Kociewie" ogłosiło, że 10 lutego obchodzić będziemy święto Kociewia. Jego datę motywowano w bardzo prosty sposób, a mianowicie tegoż 10 lutego 1807 roku po raz pierwszy odnotowano nazwę "Kociewie". A precyzyjniej w trakcie toczonych wówczas operacji wojsk generała Jana Henryka Dąbrowskiego, walczących u boku Napoleona z Prusakami pojawił się meldunek ówczesnego podpułkownika Józefa Hurtiga o wysłaniu patrolu z Nowego nad Wisłą "ku Gociewiu".


Prawdę powiedziawszy, to przez tę dekadę owe święto w sumie jedynie wegetowało. LOT ma o tyle duże znaczenie, że większość samorządów w trzech kociewskich powiatach przekazało mu działalność promocyjną. No, ale promować trzeba mieć co. Samo hasło, że jest święto tutaj nie wystarczało. Poza Lokalną Organizacją Turystyczną co poniektóre środowiska regionalne i samorządowe w okolicach 10 lutego coś tam o nim wspominało i to w sumie było wszystko. Jednak w tym roku pomysłodawca wydarzenia postanowił nadać sprawie w końcu dużą pompę. Zadbano nie tylko o promocję w radiu i lokalnej prasie, ale także zachęcono instytucje kultury z całego regionu do zorganizowania okolicznościowych wydarzeń. Pierwszy raz przeciętny mieszkaniec Kociewia mógł chyba poczuć, że faktycznie 10 lutego coś się świętuje.


            No i przy okazji promowania tegorocznego święta pojawił się ciekawy watek. Dyrektor LOT Kociewie Piotr Kończewski (notabene personalnie główny pomysłodawca tegoż święta) parę dni przed 10 lutym w mediach ogłosił, że w sumie, to nawiązanie do tej historycznej wzmianki było pomyłką, bo badacze udowodnili, że  owe "Gociewie" nie ma nic wspólnego z Kociewiem. Wywołało to sporo emocji i pytań (tak stawianych w mediach, jak i w komentarzach w internecie) o jakich badaczach i badaniach mowa, bo jak sie okazało nikt o takowych poza dyrektorem Kończewskim nie słyszał. W końcu na portalu tcz.pl głos zabrał dyżurny tczewski regionalista i lider miejscowego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Michał Kargul (z zawodu historyk) otwartym tekstem dezawuując opinie dyrektora LOT. Poszedł w nim jeszcze dalej i wskazał placem na inspiratora całego zamieszania- mojego ulubionego badacza kociewskiej historii, wspominanego tutaj już kilkukrotnie starogardzkiego publicystę Bogdana Kruszonę.



image



Ten, chyba czując się wywołany to tablicy 22 lutego w naszej stołecznej gazecie "Dzień Dobry Starogard" opublikował artykuł pod znamiennym tekstem "Region Kociewie. Twór na polityczne zapotrzebowanie", w zwięzły sposób przypominając m.in. swoje stanowisko, że Gociewie z 1807 roku nie jest naszym Kociewiem. Obie rzeczy tu zamieszczam, co pozwala mi przejść od razu do pewnych ogólnych konkluzji.


image


Przy całej sympatii dla Bogdana Kruszony człowieka bez wątpienia z lekkim piórem, dużą fantazją i ładnym życiorysem opozycyjnym i dziennikarskim, w tym konkretnym przypadku rzeczywiście "razi po oczach", że jego tezy dość luźno trzymają się faktów. Parę lat temu wydał on książkę, w której pochylał się nad kwestią pochodzenia nazwy Kociewie i powstania samego regionu. No i dość skrzętnie odnotowując źródła i okoliczności powstania wzmianki z 1807 roku, przechodząc do konkluzji po prostu machnął ręką na własną analizę (z której jednak wynikało, że  owym Gociewiem był rejon Gniewu), ogłaszając, że Józefowi Hurtigowi chodziło o okolice Malborka po drugiej stronie Wisły. Tak po prostu. To, że nijak sie to miało, do ruchów wojsk, planów działań i zachowanych meldunków obu stron zdaje się było dla Kruszony niezbyt ważne, bo istotniejsze było pokazanie, że o Kociewiu w 1807 roku mowy być nie mogło. Clou bowiem jego książki "Kociewie, czy Kociołki" był pomysł, że cały nasz region wymyślili sobie w latach osiemdziesiątych XIX wieku księża z Pelplina (gdzie siedzibę miał biskup chełmiński i funkcjonował z tego powodu jedyny na Pomorzu Gdańskim polski ośrodek intelektualny w tym czasie) na potrzeby antyniemieckiej propagandy.



Artykuł szefa tczewskiego Zrzeszenia jest pisany nieco z pozycji obrazy majestatu, dość charakterystycznej dla zawodowych historyków, stąd brakuje w nim rzetelnej analizy krytykowanych pomysłów naszego starogardzkiego bohatera. Na szczęście zrobił to dwa lata temu inny starogardzian Mariusz Kurowski, który w osobnej publikacji ("Kociewskie początki") dokładnie obnażył całkowity brak logiki w wywodach Kruszony na temat tej wzmianki. Poniżej kluczowy fragment:


image




Żeby nie było za poważnie, to w roku ubiegłym starogardzki dziennikarz wydał wznowienie swojej książki "Kociewie, czy Kociołki", gdzie przedstawił jeszcze jeden pomysł - otóż owym Gociewiem, ku któremu zmierzać mieli kawalerzyści Dąbrowskiego w 1807 roku, była wieś Gać, na południe od Grudziądza. Pomysł ten "sprzedał" Bogdanowi Kruszonie niejaki Jan Stachowiak. I w tym punkcie się zatrzymajmy. Ta nowa koncepcja jest całkowicie sprzeczna z oryginalnym pomysłem samego Kruszony. No bo, albo ten patrol szedł na północ, albo na południe (spójrzmy na mapę i poszukajmy Nowe, Malbork i Grudziądz). Ten jednak bez mrugnięcia, zamieścił ją jako jej uzupełnienie! A zrobił tak  (o czym pisał potem w internetowych komentarzach), bo według niego była ona kolejnym dowodem na to, że Gociewie z tego słynnego meldunku, to nie Kociewie.


Mamy więc badacza historii, który całkowicie nie przejmuje się metodologią badań i zwykłą logiką, ale chwyta się każdej przesłanki, która podważyć może twierdzenie, które sam zwalcza. Tak bardzo, że podaje obok siebie tezy wzajemne sprzeczne, ogłaszając, że właśnie razem (sic!) w pełni udowadniają, że pogląd, który zwalcza (czyli to, że owe Gociewie, to nasze Kociewie) jest fałszywy. Skąd my to znamy?


Ten artykuł z 22 lutego, jest jeszcze ciekawszy, bo Bogdan Kruszona rysuje nam kolejną charakterystyczną sprawę. Otóż fakt, że inni nie przyjmują do wiadomości jego twierdzeń, to tylko i wyłącznie efekt zmowy, niekompetencji, czy wręcz spisku "elit". Nie wiedzieć czemu elit związanych z PO (nie wiedzieć, bo w środowisku regionalistów kociewskich, głównego celu ataków imć Kruszony, zdecydowanie dominują konserwatyści, którym bardzo daleko, poza pojedynczymi przypadkami,  od Platformy).


Rzecz jasna są w tym artykule z 22 lutego też inne wątki, które dość kiepsko świadczą o znajomości autora historii i kultury regionu. Mój ulubiony wątek, to boje Bogdana Kruszony ze strojem kociewskim, gdzie polemizuje sam ze sobą podpierając się publikacjami, których chyba nie czytał, bo wnioski w nich zawarte nijak się nie mają do jego ich opisów.


Przytaczam zaś tą historię, bo kapitalnie wpisuje się ona w podnoszone przeze mnie już na tym blogu wątki dotyczące próby zawłaszczenia historii przez osoby całkowicie niekompetentne. Które ogłaszają kategoryczne sądy nie znając nawet podstawowych źródeł.  Otwartym jest natomiast pytanie, czy ten proces będzie się pogłębiał, czy to tylko taki znak czasu?


 


Na koniec informacja organizacyjna. Likwidacja wewnętrznych komentarzy na rzecz dostępu przez FB nie wzbudziła mojego entuzjazmu. A poprzednia notka w pełni potwierdziła mój sceptycyzm. Do tej pory blogi komentowali ludzie głównie po linii własnych zainteresowań. Bywały komentarze mądre i głupie. Gościłem tu nie raz trolli, czy nawet hejterów. Ale zawsze był to margines i przeważały głosy ludzi mających coś do powiedzenia w temacie mojego postu. Facebook powoduje niestety, że w komentarzach dominować zaczyna głównie kryterium plemienne. Gdy ktoś skomentuje, szybko się "zlatują"  znajomi i znajomi znajomych, których często jedyną kompetencją w temacie jest informacja, że "naszych biją".


Wystarczy tu porównać moje dwie sąsiednie notki, na ten sam temat: tę z 29 grudnia i 5 marca, a dokładniej komentarze pod nimi. Jest to, niestety, porównanie powalające, gdy weźmiemy pod uwagę odniesienia tych komentarzy do meritum.


A czarę goryczy przelało to, co działo się na Facebooku. Konto tam mam od lat, służące głównie prostszej lekturze, tego co się pokazuje na tamtym portalu. Z zasady nie mam ani jednego znajomego, którego nie znam osobiście, zaś publiczny dostęp do mojego profilu ograniczony mam do minimum.  Zdrowe podejście, jakie mają też tysiące innych użytkowników tego portalu. Stąd niczym innym, jak prymitywnym trollingem był zalew sympatyków i znajomych Kaszubskiej Jednoty (co ciekawe, dominowali tu Ślązacy z środowiska RAŚ), którzy miast ustosunkować się choćby do jednego zdania z moich tekstów, dopytywali się mnie o jedno: kim jestem i dlaczego to piszę. Po pierwszej przykrej dla nich niespodziance, gdy okazało się, że autor nie jest anonimowy, stawali na głowie by mnie w jakikolwiek sposób zdyskredytować. Od pomysłów, że nie istnieję, przez to, że nie znam języka polskiego, po - najbardziej oryginalny, że jestem sam pracownikiem MSWiA, czy nawet ABW (oczywiście z pisowskiego nadania).


Na Facebooku sprawa jest dość prosta, bo różne tego typu "prywatne" wiadomości, można po prostu zesłać do spamu. Natomiast tutaj mam pewien problem, bo z natury bardzo niechętnie kasuję komentarze. Nie mniej te najbardziej chamskie i idiotyczne od razu zgłaszałem jako spam i nawet część szybko wyleciała. Resztę wyczyszczę, jak odzyskamy, co zapowiada administracja, pełną kontrolę nad swoimi blogami.


Reasumując. Jak kogoś interesują personalia autora, tudzież podyskutować chce o jego biografii, to niech sobie odpuści komentowanie, lub co najwyżej pisze na priva. Prosiłbym o dyskusję ad rem i w tym duchu moderował będę pojawiające się komentarze.


Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura